Reklama

Podsumowanie żużlowej ekstraligi, czyli kac kacowi nierówny…

No i mamy koniec żużlowego sezonu w polskim wydaniu. Ameryki nie odkryję zadowolonych jest mniej niż niezadowolonych, ale taki to już urok sportu. Dziś – podsumowanie PGE Ekstraligi.

Strefa medalowa

Przede wszystkim - wiadomo. Pres Grupa Deweloperska w siódmym niebie, bo raczej do głównych faworytów torunianie nie należeli. Ale w decydującym momencie okazali się najlepsi. Pokonali faworyzowanych rywali – Spartę Wrocław w półfinale i Motor Lublin w finale. Seniorzy spisywali się bardzo dobrze, a do tego coś ruszyło wśród juniorów. A ponieważ bez ich pomocy nie ma szans na sukcesy na najwyższym szczeblu, w poprzednich sezonach było jak było. Ale – na szczęście – „się skończyło”.

Wspomniane Motor i Sparta nie zaliczą tego sezonu do udanych. Dla nich srebrny czy brązowy medal to nie to, czego oczekiwali. Liczyło się tylko złoto, a to zdmuchnęły im sprzed nosa Anioły, w praktyce – w meczach play off na Motoarenie. Lublinianie są w o tyle złych nastrojach, że ich hegemonia może zostać przerwana na dłużej. Śmiem bowiem twierdzić, że odejścia Kubery, Holdera i Przyjemskiego nowe nabytki w postaci Vaculika czy Woryny na pewno nie zrekompensują.

Poza podium

Ambiwalentne odczucia mogą mieć kibice w Grudziądzu. Awans GKM-u do półfinałów to sukces, o jakim starsze pokolenia fanów w tym mieście mogły tylko pomarzyć. Nieco dobre wrażenie popsuła sama końcówka, czyli play off, ale patrzę na to w inny sposób. Było trzech niemal murowanych faworytów do zdobycia medalu i tak się stało. GKM zdobył zaś „mistrzostwo” wśród pozostałych ekip, mając w składzie, poza Michaelem Jepsenem Jensenem, co najwyżej solidnych rzemieślników. Dlatego trenerowi Robertowi Kościesze należą się gratulacje.

Piąty Falubaz Zielona Góra miał ochotę na awans do play off, ale szanse pogrzebał fatalnym początkiem rozgrywek. Był moment, w którym się podniósł, ale gdy przyszło co do czego, to przegrał decydujący mecz w Grudziądzu. W tym roku nie był to zespół zdolny do zamieszania w lidze, mimo wielkich ambicji władz i kibiców w „Zielonce”.

Szósty Włókniarz Częstochowa niczego wielkiego do ekstraligi nie wniósł, lecz utrzymał się w miarę pewnie, pokonując w play out Stal Gorzów. Biorąc pod uwagę możliwości sportowe i finansowe „Medalików” zajęli miejsce zgodnie z przewidywaniami. Ani sukces, ani porażka.

O siódmej Stali Gorzów ostatnio głośno było w kontekście finansów, a nie sportu. Dziewięć milionów długu robi wrażenie. Pamiętam, że gdy budżety klubów zaczęły rosnąć w geometrycznym tempie byłem przekonany, że za chwilę ten polski żużel gremialnie zbankrutuje. Do niczego takiego nie doszło, budżety jak rosły, tak rosną. Stal jest w tym roku wyjątkiem, ale jakoś jestem przekonany, że spadnie na cztery łapy, weźmie kredyt, dostanie jakąś licencję warunkową, podpisze kilka ugód. Coś się wymyśli i włos jej z głowy nie spadnie. Przynajmniej na razie.

ROW Rybnik zaliczył spadek, ale jest dla mnie jednym z wygranych w tym roku. Gdy patrzyłem na skład zespołu miałem przeświadczenie graniczące z pewnością, że nie wygra żadnego meczu. No, może jakimś fuksem jeden. A wygrał aż trzy razy! I to mimo złej atmosfery wśród zawodników, nad którą nie umieli zapanować trener Piotr Żyto oraz prezes Krzysztof Mrozek.

Wyróżnienia indywidualne

A wyróżnienia indywidualne? Dla mnie, choć wyższą średnią miał Bartosz Zmarzlik, najlepszy był Patryk Dudek. Równa, wysoka forma w rundzie zasadniczej, a potem rewelacyjna w decydującej fazie. Na dodatek Indywidualne Mistrzostwo Polski i Indywidualne Mistrzostwo Europy (czyli - awans do Grand Prix!). Można dodać też srebro w Speedway of Nations, choć tu akurat liczyliśmy na złoto.

Zadowoleni z wpływów na konta powinni być też wspomniany Zmarzlik, wrocławianie Artiom Łaguta i Brady Kurtz, Michael Jepsen Jensen, bracia Pawliccy, Jason Doyle, Jack Holder, Wiktor Przyjemski, Leon Madsen (mimo fatalnego początku), Mikkel Michelsen, Emil Sajfutdinow, Damian Ratajczak czy też – dość nieoczekiwanie, by wydawał się już dla żużla stracony - Maksym Drabik.

Największy zawód? Nie błysnęli Dan Bewley, Maciej Janowski, Kacper Woryna, Mateusz Cierniak, Jaimon Lidsey, Jarosław Hampel, Oskar Fajfer oraz ci, którzy się nie przełamali, jak choćby Nicki Pedersen, Chris Holder, Wiktor Lampart i kilku juniorów, na czele z naszym Krzysztofem Lewandowskim.

I jeszcze słówko o trenerach. Kto powinien mieć największego kaca? Z jednej strony – Piotr Baron i Robert Kościecha. Z drugiej – Dariusz Śledź, Piotr Protasiewicz, Piotr Świst i Piotr Żyto. Tylko że kac kacowi nierówny...

Autor: Piotr Bednarczyk

Chcesz być na bieżąco z informacjami z Torunia i okolic? Obserwuj nas na Facebooku oraz Instagramie.

Aplikacja ototorun.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo otoTorun.pl




Reklama
Wróć do