
- Zdarza mi się słuchać przebojów z lat 80., to muzyka, której słuchali nawet moi rodzice. Przeboje z tamtych czasów bywają naprawdę ciekawe i pociągające. Artyści, wykonawcy i producenci mieli sposób, aby przedstawić własną wizję i zainteresować nią odbiorców w całej Europie. Gdy patrzymy na lata 80. teraz, wydają nam się one śmieszne, nawet obciachowe... Ale tak jak moda, muzyka też się powtarza - mówi w rozmowie z "Oto Toruń" artysta estradowy Nicola Palladini.
„Oto Toruń”: Występował Pan w wielu musicalach. Która rola była dla Pana największym wyzwaniem?
Nicola Palladini: Każda nowa rola jest dla aktora wyzwaniem, ale niektóre zapadają w pamięć i człowiek tęskni za pewnymi emocjami, które wytwarzają się podczas danego przedstawienia. Kto był na scenie, o tym wie. Niezapomniane dla mnie są trzy role. Często wspominam demoniczną postać złego biznesmena z musicalu "Welcome to the Machine" z muzyką zespołu Pink Floyd, a także rolę Mistrza Ceremonii w znakomitym musicalu "CABARET" w reżyserii Andrzeja M. Marczewskiego, która stanowiła dla mnie wyzwaniem pod względem organizacyjnym i czasowym. To były pierwsze występy w Polsce, inny sposób robienia teatru i moja rola wymagała przebrania się przy każdej piosence i scenie, miałem więc kilkanaście zmian kostiumu. Ale najtrudniejszym wyzwaniem była na pewno rola Judasza w "Jesus Christ Superstar". Od 16. roku życia marzyłem, aby kiedyś zaśpiewać "Heaven on their minds" czy "Superstar" na scenie. Obie piosenki są bardzo wymagające wokalnie. Ale cieszę się, że życie pozwoliło mi wpisać te role do mojego CV.
Ze spektaklem "Ciao Ciao Bambina" odwiedził Pan wiele miast. Czy któryś z występów w szczególności utkwił Panu w pamięci?
To prawda, było wiele miast i wiele wyjazdów. Mamy już zaplanowane kolejne występy, ale tym, co zapada w pamięć artysty występującego na scenie, jest reakcja publiczności. Tym bardziej, gdy po spektaklu podchodzi za kulisami ktoś z widowni i opowiada mi, jaką radość sprawił mu powrót do przeszłości. Fani Marino Mariniego, którzy byli na jego koncertach w Polsce, przychodzą na „Ciao Ciao Bambina" i mówią, że czekali na to ponad 50 lat.
Po "Ciao Ciao Bambina" przyszedł czas na nowy projekt. Skąd wziął się pomysł na spektakl Italo Disco?
Podobnie jak przy "Ciao Ciao Bambina", to Polacy podsunęli mi pomysł nowego widowiska muzycznego. Nie słyszałem o Marino Marinim aż do mojego przyjazdu do Polski, a tym bardziej nie sądziłem, że można stworzyć coś wystrzałowego z muzyką Italo Disco. A jednak nieśmiertelne piosenki z lat 80. nadają się na spektakl na poziomie "Ciao Ciao Bambina", który został wystawiony ponad 250 razy na deskach teatralnych w Polsce. Nasza opowieść o Marinim kończy się akurat w 1983... i tam zaczyna się nasza nowa przygoda.
Jakie przeboje usłyszymy podczas koncertu Italo Disco, czyli Muzyczna Podróż Spaghetti Dance, który odbędzie się 6 września w toruńskim Dworze Artusa?
Italo Disco to nie tylko włoskie szlagiery dyskotekowe. Nurt Spaghetti Dance jest pojęciem bardzo pojemnym, europejskim. Każdy właściwie przebój Italo Disco został napisany w innym kraju - prym wiedli Włosi, Hiszpanie, Szwedzi czy zachodni Niemcy. Usłyszą Państwo takie hity jak "Tora Tora", "Self Control", "Felicita", "Cheri Cheri Lady", "Mamma Maria", "I like Chopin", "Ciao Ciao Siciliano" i wiele wiele innych.
Jakiej muzyki słucha Pan na co dzień? Czy zdarza się Panu słuchać przebojów disco z lat 80.?
Muzyka, moim zdaniem, jest rzeczą bardzo prywatną i osobistą. Słuchamy różnych piosenek, czasami nawet się nie przyznajemy, że dana piosenka nam się podoba. A co do Italo Disco to... owszem, zdarza mi się słuchać przebojów z lat 80., to muzyka, której słuchali nawet moi rodzice. Przeboje z tamtych czasów bywają naprawdę ciekawe i pociągające. Artyści, wykonawcy i producenci mieli sposób, aby przedstawić własną wizję i zainteresować nią odbiorców w całej Europie. Gdy patrzymy na lata 80. teraz, wydają nam się one śmieszne, nawet obciachowe... Ale tak jak moda, muzyka też się powtarza
Co, oprócz muzyki, stanowi Pana największą pasję?
Kocham podróże, gdybym mógł, to byłbym cały czas w podróży. Nie jest to jednak możliwe ze względów logistycznych, szczególnie, że nie wyobrażam sobie dłuższych wyjazdów bez moich najbliższych. Coraz częściej za nimi tęsknię, nawet w krótkich trasach koncertowych, a powrót do domu jest tak samo ważny, jak wyjazd na koncert. Może kiedyś uda mi się ich zabrać w podróż dookoła świata.
Jak właściwie zaczęła się Pana przygoda z muzyką?
Moje zainteresowanie sztukami scenicznymi zaczęło się już w dzieciństwie, od małego tańczyłem przed telewizorem, gdy emitowany był na małym ekranie jakiś film muzyczny. Chodziłem na balet i na lekcje muzyki. Ale dopiero po zakończeniu Akademii Musicalowej w Rzymie zacząłem występować na scenie.
Czego według Pana Polacy mogliby się nauczyć od Włochów, a czego Włosi od Polaków?
Miłość i pasja do dobrej muzyki, dobrego jedzenia, świetnej pogody i tego, co daje radość w sercu, łączy wszystkich ludzi na świecie. Zarówno w Polsce, jak i we Włoszech ludzie są bardzo przywiązani do własnych tradycji, religii, rodziny i smaków. Są z tych rzeczy dumni, jak tylko mają okazję czymś się pochwalić, to nie zwlekają. Polacy mogliby się uczyć od Włochów temperamentu i optymizmu, a Włosi od Polaków dążenia do wyznaczonego przez siebie celu. Polska poszła pod wieloma względami do przodu.
Rozmawiała Sara Watrak.
Chcesz być na bieżąco z informacjami z Torunia i okolic? Polub nas na Facebooku
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie