
W dzieciństwie chciała być jak Indiana Jones, jednak ostatecznie lupę archeologa zamieniła na szkicownik. Monika Filipina-Rygielska ilustruje oraz tworzy dziecięce książki dla wydawnictw polskich, europejskich i amerykańskich. Tego, jak urzekać maluchy swoją kreską nauczyła się w Cambridge, a jeszcze w tym roku książka jej autorstwa ukaże się w Polsce.
Co było pierwsze – miłość do książek czy chęć ilustrowania ich?
Wydaje mi się , że obie jednocześnie. Od dziecka uwielbiałam ilustracje w książkach, a sama rysowałam tak naprawdę od zawsze. Pewnego razu zaczęłam się nawet zastanawiać, skąd w książkach biorą się obrazki i czy może to być prawdziwa praca. Chciałam wtedy pisać list do Pana Bohdana Butenko z pytaniem, co powinnam zrobić, by kiedy dorosnę, tak jak on zostać ilustratorem.
Pisząc o sobie wspominasz, że jako dziewczynka widziałaś się w wielu rolach, i choć chęć rysowania towarzyszyła Ci zawsze, droga do realizacji tej pasji była długa. Jak doszło do tego, że trafiłaś na Uniwersytet w Wolverhampton, a później do Cambridge School of Arts?
Oczywiście jako mała dziewczynka miałam najróżniejsze pomysły na przyszłość. Jednego dnia planowałam kosmiczne podróże jako astronauta, a następnego chciałam być jak Indiana Jones. Już w szkole podstawowej moim ulubionym przedmiotem (obok Wychowania Fizycznego) była plastyka. W Liceum również wybrałam profil plastyczny. Bardzo chciałam studiować na Wydziale Sztuk Pięknych w Toruniu, ale przestraszyłam się porażki i w końcu w ogóle nie zdawałam na wymarzony kierunek. Przez jakiś czas nieudolnie starałam się studiować coś nieco bardziej przyziemnego.
Zrządzeniem losu trafiłam do Szkocji, gdzie zaczęłam chodzić do collegu na zajęcia z rysunku. Tam poznałam ludzi przygotowujących się do egzaminów na studia plastyczne oraz już pracujących ilustratorów. Zaczęłam więc od nowa szukać kierunków zbierać dokumenty i przygotowywać teczkę. Zdecydowałam się na Uniwersytet w Wolverhampton, ponieważ mój kuzyn już tam studiował. Tak naprawdę do końca nie wierzyłam, że dostanę się na studia, a informacje o przyjęciu otrzymałam już w drodze powrotnej do Polski. Cambridge wybrałam dlatego, że to po prostu najlepsza i jedna z niewielu szkół kształcąca w kierunku ilustracji książek dla dzieci.
W Cambridge kształciłaś się konkretnie w kierunku tworzenia ilustracji do książek dla dzieci – w jaki sposób wyglądają takie zajęcia? Wyobrażam je sobie jako swoisty powrót do dzieciństwa, polegający na czytaniu setek dziecięcych opowiastek...
Zajęcia były podzielone na teorię i praktykę. Było sporo ciekawych wykładów ze świetnymi ilustratorami z całego świata. Pamiętam, że pierwszy, taki otwierający wykład prowadził z nami Oliver Jeffers. Byłam zachwycona.
Książki dla dzieci to naprawdę szeroki temat, o którym można opowiadać godzinami. Najbardziej jednak lubiłam zajęcia praktyczne. Co ciekawe, przez pierwszy semestr mieliśmy zakaz rysowania 'dla dzieci' i eksperymentowania. Każdy musiał wybrać temat i po prostu rysować w plenerze. Całą grupą chodziliśmy rysować na ulicach lub w kawiarniach. Ja wybrałam, ruch, taniec, zwierzęta, dlatego spędzałam długie godziny szkicując na lekcjach tańca czy na przykład w zoo. Wszystkie nasze prace były oceniane na bieżąco w całej grupie, każdy mógł wyrazić swoją opinię. To było naprawdę bardzo inspirujące. Samemu ciężko jest spojrzeć na własne prace z dystansu, świeżym okiem. Poza tym, każdy z nas miał zupełnie inną kreskę i zwracał uwagę na inne rzeczy. Ten pierwszy semestr to był taki 'katharsis'. Każdy z nas przed rozpoczęciem studiów miał już jakiś określony sposób rysowania, a tutaj zaczynaliśmy wszystko od zera.
Następne semestry na studiach stopniowo wdrażały nas w ilustrację książek i wtedy zaczęła się prawdziwa zabawa. Wbrew pozorom jednak nie była to beztroska frajda. Każda napisana książka musi mieć sens, rytm, balans między obrazem a tekstem. Każda ilustracja, każda strona w książkach, które tworzyliśmy, była dokładnie przegadana, przeanalizowana, poprzedzona wieloma szkicami i poprawkami.
Twój styl rysowania kształtował się stopniowo, razem z poznawaniem nowych technik, czy początkowe prace nie różnią się zbytnio od obecnych?
Różnią się i to bardzo. Myślę że taki styl to pojęcie bardzo względne, że ewoluuje razem z artystą. Największy postęp zrobiłam na studiach, właśnie w Cambridge. Kiedy zaczynałam ilustrować, świeżo po licencjacie, uwielbiałam czarną, ostrą kreskę. Kiedy na początku agent lub jakiś wydawca, zwracał mi uwagę, że jest za ciemno, że kreska jest zbyt ostra, po prostu się obrażałam. Nie mogłam przełknąć, że komuś się nie podoba. Teraz ilustruję zupełnie inaczej, ale ta zmiana nastąpiła stopniowo, naturalnie. Dopiero z perspektywy czasu widzę, że faktycznie, coś było nie tak. To co zostało, to ogromne zamiłowanie do łączenia technik. Uwielbiam łączyć kolaż z farbami i kredkami.
Czy jest jakiś motyw/postać, którą szczególnie lubisz ilustrować, masz swoich „ulubieńców”?
Tak, koty. Poza tym lubię rysować przeróżne śmieszne zwierzaki. Nie przepadam natomiast za ilustrowaniem ludzi i wnętrz domów.
Styl którego ilustratora lub ilustratorów jest Ci najbliższy?
Uwielbiam wspomnianego już wcześniej Olivera Jeffersa. Poza tym jestem ogromną fanką twórczości Beatrice Allemagna, Isabelle Arsenault oraz Marty Altes. W Polsce obecnie zachwycam się ilustracjami Emilii Dziubak.
Gdzie po raz pierwszy ukazały się Twoje książkowe ilustracje?
Moja pierwsza publikacja to“Wiersze na Dobranoc” dla wydawnictwa Wilga, które ukazały się na początku 2012 roku.
Dziś masz na koncie współpracę z wieloma wydawnictwami z całego świata – czy masz swoje ulubione książeczki lub serie albo takie, z których jesteś szczególnie dumna?
Najbardziej lubię te, które sama napisałam. Bardzo lubię pracować nad autorskimi książkami, mam większą swobodę i wiem, co i jak zilustrować. Na razie moje autorskie książki ukazały się we Włoszech - “Roarrr. Ruggiti Pericolosi” wydawnictwa Sinnos Editrice i “Un Passero Per Capello” wyd. Camelozampa, a także w Wielkiej Brytanii - “The Bear Who Loved to Dance” wydany przez Top That Publishing. Obecnie pracuję nad trzema kolejnymi tytułami. Dwie książki ukażą się jeszcze w tym roku w Polsce i jedna w Wielkiej Brytanii. Od września tego roku noszę nazwisko męża, ale wszystkie książki publikuję jako Monika Filipina.
Z jakimi polskimi wydawnictwami współpracujesz?
Obecnie współpracuję z Zieloną Sową i Ezopem, ale w przeszłości ilustrowałam także dla wydawnictwa Wilga i Olesiejuk.
Czy kiedykolwiek myślałaś o porzuceniu ilustracji dla dzieci na rzecz tej w książkach dla dorosłych?
Ilustrowanie dla dzieci jest dla mnie naturalne, więc obawiam się, że tworzenie ilustracji dla dorosłych byłoby wymuszone i na siłę. Może w przyszłości pojawi się pomysł na coś nowego, ale na razie skupiam się na realizacji pomysłów na autorskie książki obrazkowe, których mam całe mnóstwo.
Toruń jako miasto piernika wydaje się miejscem szczególnie sprzyjającym rozwojowi dziecięcej wyobraźni – czy miasto, w którym mieszkasz, również dostarcza Ci inspiracji?
Zdecydowanie tak. Toruń to piękne miasto z bardzo inspirującą architekturą.
Rozmawiała: Katarzyna Szulik
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie