
Naukowiec, przewodniczący Rady Miasta i rzecznik UMK. Rozmawiamy z profesorem Marcinem Czyżniewskim, który sam o sobie mówi, że jest człowiekiem Uniwersytetu w Radzie Miasta. Czy będzie kandydował w wyborach prezydenckich? Są tacy, którzy mówią, że jego kandydatura jest pewna, jeśli dotychczasowy Prezydent nie zdecyduje się na ponowny udział w wyborach. A co na to Marcin Czyżniewski? O to zapytaliśmy w ramach cyklu rozmów "Spotkajmy się w Filmarze".
Oto Toruń: Czujesz się bardziej politykiem czy naukowcem?
Marcin Czyżniewski: To pytanie jest bardzo proste. W ogóle nie czuję się politykiem. Nie należę do partii politycznej. Mam oczywiście swoje oceny i poglądy, ale nie identyfikuję się z żadną partią. Jest dla mnie oczywiste, że centrum mojego życia jest Uniwersytet. Od momentu startu w wyborach samorządowych, mówiłem, że chcę być człowiekiem Uniwersytetu w Radzie Miasta.
To był jedyny powód Twojego startu w wyborach z Czasu Gospodarzy, czyli ugrupowania Michała Zaleskiego?
Współpracowałem z prezydentem wiele lat temu, bo byłem jego rzecznikiem prasowym. Pomagałem mu w kolejnych wyborach. W 2014 roku uznaliśmy, że mógłbym wystartować. Wiem o co pytasz, ale nie było żadnego planu wychowywania przez prezydenta następcy, o czym tak często mówiła prasa. Wiele razy powtarzałem, że nigdy o tym z prezydentem nie rozmawialiśmy.
Od razu przeszedłeś do tego wątku - prezydenckiego.
Miejmy go już za sobą. Jest mi oczywiście szalenie miło, że są osoby, które widzą mnie na tym stanowisku. Nawet niedawno podszedł do mnie pewien pan i powiedział, że "podjęli z żoną decyzję", że będą na mnie głosować. To miłe, ale ja nie startuję w tych wyborach, nigdy nie miałem takich ambicji i nie mam takich planów. Te głosy przyjmuję z pokorą, myślę, że mniej chodzi w nich o mnie a bardziej o to, że niewielu widać poważnych kandydatów.
Jesteś na liście tak zwanych żelaznych kandydatów. Jeśli prezydent poprze właśnie Ciebie, to jest duże prawdopodobieństwo, że obejmiesz ten urząd.
Naprawdę za wcześnie na takie dyskusje, niezależnie od moich planów. Mamy rok do wyborów. Nie wykluczam, że prezydent po raz kolejny będzie kandydować.
Ostatnio nasiliły się głosy, że prezydent nie wystartuje.
Otwarcie mówię, że nie wiem. O planach prezydenta Zaleskiego będziemy rozmawiać, kiedy uzna to za stosowne.
Ale gdyby ktoś Ci zaproponował?
To byłaby szalenie trudna decyzja. Wiem czym jest to stanowisko i jak trudno je sprawować. Zwłaszcza w kontekście wysokiego poziomu, który wyznaczył prezydent Zaleski. To człowiek, który każdą sprawą zajmuje się osobiście, bywa w paru miejscach na raz i poświęca się miastu bez reszty. Po drugie, czuję się przede wszystkim pracownikiem UMK, mam na uniwersytecie wiele planów naukowych i organizacyjnych. Teraz tworzę centrum zajmujące się Europą Środkową i Wschodnią, to nawiązanie do podobnej jednostki działającej przed wojną na Uniwersytecie Stefana Batorego. Mam z tym dużo pracy.
Na pewno wielu by tego chciało. Nawet sam prezydent przyznał w rozmowie z Oto Toruń, że spośród wszystkich radnych to właśnie z Tobą chciałby się udać na bezludną wyspę.
To były bardzo miłe słowa, za które oczywiście podziękowałem prezydentowi. Znamy się od wielu lat. Myślę, że jest jakiś rodzaj wzajemnej przyjaźni między nami, a na pewno sympatii i szacunku.
Co najbardziej cenisz u prezydenta?
Na pewno to, że robi wszystko wyłącznie w interesie miasta i Toruń jest dla niego najważniejszy. Miałem okazję obserwować go jako rzecznik, potem z oddali, teraz znowu blisko i nie znam żadnej jego decyzji, którą podjąłby kierując się jakimś własnym interesem czy ambicją. To niestety rzadka cecha we współczesnym świecie.
Niedawno podszedł do mnie pewien pan i powiedział, że "podjęli z żoną decyzję", że będą na mnie głosować - mówi Marcin Czyżniewski.
To co robisz w Radzie Miejskiej jest dla Ciebie satysfakcjonujące?
Mandat radnego to naprawdę satysfakcja. Trochę trudniej było mi odnaleźć się na stanowisku przewodniczącego. Debiutuję w Radzie, nie miałem więc żadnego doświadczenia, nie zdobyłem też największego poparcia spośród osób, które dostały się do Rady. To, że zostałem przewodniczącym, wynikało z faktu porozumienia naszego klubu z dwiema partiami, które w warunkach ogólnopolskich ostro ze sobą rywalizują. Myślę, że dla tych partii było istotne, żeby przewodniczącym była osoba spoza ich kręgu. Miałem poczucie, że to nie jest do końca moje miejsce. Trudno było mi wdrożyć się z dnia na dzień w styl przewodniczącego Rady. Pomogli mi nieocenieni współpracownicy - koleżanki i koledzy z Biura Rady Miasta, bardzo przyjaźni i, co najważniejsze, znający samorząd od podszewki. Nie wiem, czy pamiętasz z serialu „40-latek” odcinek, w którym inżynier Karwowski, awansowany na dyrektora, przychodzi po raz pierwszy do swojego gabinetu i nie jest w stanie usiąść za biurkiem. Bardzo długi czas coś takiego miałem, zresztą do dziś rzadko tam siadam, trudno mi widzieć siebie jako pana zza biurka.
Mówisz o tym otwarcie, ale ja się tego domyślałem. Jesteś facetem skromnym, wiesz czego chcesz i nawet jeżeli myślisz w ten sposób i to ujawniasz, to jest to odważne. Może to też jest Twoja siła.
Cieszę się, że spróbowałem. Jestem człowiekiem, który różnie patrzy na swoją wartość. Dobrze, że się udało i to wpływa na moją samoocenę. Każdy
człowiek powinien spróbować jakiegoś wyzwania. Tym bardziej, jeśli uważa, że sobie nie poradzi. Moim zdaniem to buduje charakter. Choćby z tego powodu cieszę się, że jestem tam gdzie jestem.
Niektórzy radni mówią, że Marcin jest za miękki i za spokojny. Jednak jako jeden z nielicznych bardzo ostro sprzewciwiłeś się incydentom rasistowskim, jakie zdarzyły się w Toruniu.
Mnie to dotknęło podwójnie. Przecież chodziło o studentów. Uniwersytet, w którym pracuję, bardzo chce pozyskiwać studentów z zagranicy i pokazywać, że jest u nas fajnie i bezpiecznie. Odebrałem to jako coś więcej niż zwykły atak chuligański. To z czegoś wynika i ja wiem z czego. To zasługa atmosfery społeczno-politycznej, jaka jest w naszym kraju. Osoby obce kulturowo i etnicznie stały się łatwym celem do budowy kapitału politycznego. U mnie wzbudza to zdecydowany sprzeciw. Uważam, że trzeba pokazać, że się na to nie zgadzamy. Jeśli, nie daj Boże, ogarnie nas jakaś fala nienawiści na tle etniczno-narodowym, to zawsze będziemy mogli odpowiedzieć, że w jakiś sposób, może nieudolny, chcieliśmy się temu przeciwstawić.
Nikt w zdecydowany sposób tego nie potępił. To był fajny i donośny głos.
Rozumiem postawę osób, które nie zajęły zdecydowanego stanowiska. Niektórzy mówili - nie róbmy z tego wielkiej afery, bo takie rzeczy zdarzają się wszędzie, nie twórzmy sztucznej atmosfery Torunia jako miasta niebezpiecznego. Rozumiem te argumenty. Ale dla mnie chodziło tu nie tylko o Toruń, ale o bardzo niebezpieczne zmiany w polskim społeczeństwie. Uznałem, że właśnie wtedy, gdy takie ataki są rzadkie jest najlepszy czas, by je potępiać.
Twoje życie jest takie podwójne. Z pozoru jesteś człowiekiem poważnym. Jeśli ktoś Cię nie zna, to na pewno tak uważa. Jednak wiemy, że w Twoim życiu są niepoważne wątki - kompania M3. Lubisz wracać do tych momentów?
Rzecz działa się w nieistniejącym Radiu Toruń, w którym pracowałem podczas studiów i tuż po. Stworzyliśmy radiowy kabaret - Kompanię M3. Wracam do tego w oczywisty sposób, bo do dziś mocno przyjaźnię się z chłopakami, z którymi tworzyliśmy grupę. Fakt, że potem długo miałem traumę, bałem się, że kiedy będę robił coś poważniejszego, to wciąż będzie wyskakiwać to "niepoważne" M3. Dziś jednak wiem jak wiele dobrego dał mi tamten epizod. Teraz Jarek Jaworski, jeden z twórców grupy, wrócił do pomysłu wydania radiowych nagrań na płycie. Przyznam, że nie przesłuchałem tej płyty w całości. Uznałem, że to było fajnie, ale to jest etap, który 15 lat temu został zamknięty.
Ale poczucie humoru Cię nie opuściło?
Mam nadzieję, że nie.
Zajmujesz się naukowo Europą Środkową i Republiką Czeską. W ostatnim czasie Polska ma coś wspólnego z Czechami? To chyba nie jest kierunek naszej polityki zagranicznej?
Niestety o współpracy z Czechami, Węgrami i Słowacją przypominamy sobie tylko wtedy, kiedy chcemy dać prztyczka w nos Unii Europejskiej. A przecież Grupa Wyszehradzka powstała m.in. po to, żeby aktywnie współpracować na rzecz rozwoju UE.
Ale ta Grupa Wyszehradzka jest w rozsypce.
Każdy z tych krajów ma swoje interesy. Czesi także się zradykalizowali i tam także dzieją się rzeczy, których nie jestem w stanie pojąć. To był kraj stabilny i w miarę racjonalny, a dziś czeskie społeczeństwo dokonuje wyborów i prezentuje postawy, które są dość zaskakujące.
W Polsce dokonują się przemiany ustrojowe. Według Ciebie to jest dobry kierunek zmian?
Patrzę na to z ogromnym niepokojem. To nie jest zwykły podział zwolenników i przeciwników tej czy innej partii politycznej. To dawno przestała być kwestia identyfikacji z partiami. To nie jest nawet kwestia fundamentalnego podziału dotyczącego relacji państwa i obywatela i wykorzystania aktywności obywatelskiej w budowie państwa. Te podziały oparte są na subiektywnych argumentach, każdy ma tu swoje racje. W stosunku do obecnej władzy mam poważne zastrzeżenia obiektywnej natury. Najbardziej krytycznie oceniam język władzy. Nigdy po upadku komunizmu nie było takiej sytuacji, żeby władza tak mocno obrażała ludzi, którzy jej nie popierają, tak konsekwentnie używała agresywnego języka wobec własnych obywateli. Po drugie z ogromnym niepokojem patrzę na wprowadzenie polityki do sfer, które dotąd jej nie podlegały. To jest ogromne zagrożenie, bo to wahadło kiedyś pójdzie w drugą stronę. Każda władza, która przyjdzie po tej będzie uważać, że ma prawo odwoływać sędziów, rozwiązywać Sąd Najwyższy i decydować o tym, jaka gazeta będzie leżała na państwowej stacji benzynowej. Niestety przekroczyliśmy granicę, za którą nie da się wrócić.Z dużym niepokojem patrzę na jedną i na drugą stronę tego sporu politycznego. Nie akceptuję metod, którymi władza chce realizować dobre nieraz postulaty. To jest zresztą rzecz, której nie potrafię zrozumieć: mają często trafne diagnozy i dobre pomysły, ale to wszystko ginie w tym straszliwym potoku agresji wobec każdego, kto śmie nie zgadzać się z polityką władz. Patrzę na moje podwórko: minister Gowin jest naprawdę niezłym ministrem szkolnictwa wyższego, ma koncepcję i wolę, żeby ją realizować, ale to nie ma żadnych szans na przebicie się do społeczeństwa w rywalizacji z jakimś politykiem PiS, który wyzywa swoich przeciwników od ubeckich sierot. Z drugiej strony jest wciąż pogubiona opozycja, która nie ma jasnego przekazu poza krytykowaniem władzy i jest poszatkowana wewnętrznymi ambicjami.
To się przenosi na grunt lokalny?
Na szczęście nie. Wielka polityka wciąż stoi za drzwiami i mam nadzieję, że ich nie przekroczy.
W miarę normalnie ze sobą rozmawiacie.
Tak, to wielka wartość tej Rady. Mamy w niej ludzi, którym póki co nie przychodzi do głowy, żeby mieszać wielką politykę do spraw samorządowych. Mówi się, że Rada jest nudna. Bardzo się z tego cieszę. Jeśli nudą jest to, że się nie kłócimy i nie wzywamy policji, jak miało to niedawno miejsce w jednej z rad miejskich, to chciałbym, żeby była nudna.
Trudno nie zapytać o Karola Marię Wojtasika, który posprzątał znicze po demonstracjach.
Znałem Karola jeszcze zanim wspólnie zadebiutowaliśmy w Radzie. Wielokrotnie rozmawialiśmy także o polityce, Karol potrafi mówić o swoich wyborach i poglądach merytoryczne i racjonalne. Dlatego ze zdziwieniem obserwuję to co w ostatnich czasach robi. Po pierwsze język, jakim się coraz częściej posługuje w internecie, po drugie ten niezrozumiały dla mnie happening ze sprzątaniem zniczy. Mam wrażenie, że Karol próbuje znaleźć sobie miejsce w lokalnych strukturach PiS, pokazać się. Mogę zapewnić, że Karolowi zależy na sprawach miasta, widać, że jest w nie zaangażowany, i szkoda, żeby dał się zapamiętać tylko jako najbardziej radykalny radny, a niestety taką pozycję powoli buduje.
Powiedz jeszcze o swoich sukcesach po prawie trzech latach spędzonych w Radzie.
Zacznę od porażki - to wybory do Rad Okręgów, których wielu nie udało się powołać. To porażka nas wszystkich, i mieszkańców, i władz. Współpracuję z dwiema radami działającymi w moim okręgu wyborczym i widzę jak wiele jest w nich energii i pomysłów. Wspieram Radę Okręgu Chełmińskie w staraniach o wprowadzenie zmian na budowanej właśnie poszerzonej Szosie Chełmińskiej tak, by nie dzieliła wschodniej i zachodniej części dzielnicy. Wcześniej udało mi się przekonać do pozostawienia piekarni pana Górskiego, jednego z ostatnich takich miejsc w Toruniu, która miała zostać w całości wyburzona, i do wytyczenia przejścia dla pieszych na bardzo niebezpiecznym wylocie ul. Wodociągowej. Od początku kadencji działam na rzecz upamiętnienia historii Chełmińskiego Przedmieścia, na którym sam się wychowałem, i wydaje się, że dzięki współpracy Rady Okręgu i Toruńskich Wodociągów uda się stworzyć niewielkie muzeum. Razem z radną Magdą Olsztą-Bloch interweniowaliśmy w sprawie cennego drzewa na Wiązowej, które udało się uratować - sprawa może drobna, ale wywoływała duże emocje. Miałem swój udział w zakończonych sukcesem staraniach o zmiany w finansowaniu przez Gminę Gimnazjum i Liceum Akademickiego. Jeśli za rok stanę do wyborów do Rady Miasta, będę mógł powiedzieć, że zrobiłem coś dla swojego okręgu i jego mieszkańców.
Jako radny będziesz chciał się dalej spełniać?
Kolejną kadencję tak.
Jako prezydent jeszcze nie wiesz?
W tej chwili tego nie rozważam.
W Restauracji Hotelu "Filmar", rozmawiał Tomasz Kaczyński.
Chcesz być na bieżąco z informacjami z Torunia? Polub nas na Facebooku
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie